ROZSZYFROWUJĄC UMYSŁ – Tworzenie własnej rzeczywistości

Jak to się dzieje, że przytrafia nam się to, co się nam przytrafia? Co decyduje, że pewne nasze przedsięwzięcia zakończą się sukcesem, a inne nie? Dlaczego niektóre nasze związki się rozpadają, a inne nie? I dlaczego nieszczęścia chodzą parami?

Zazwyczaj dzieję się tak dlatego, że staramy się udowodnić światu, iż nasze myśli o świecie są prawdziwe, a nasze pojęcie o nim jest słuszne. Wpojono nam albo na podstawie własnych doświadczeń ustaliliśmy co w naszej rzeczywistości jest prawdą, a co nią nie jest, co jest realne, a co jest nierealne, co ma szanse się wydarzyć, a co takiej szansy nie ma. Od czasu do czasu potrzebujemy zapewnienia, że to, w co wierzymy, jest prawdą i wtedy sami musimy to sobie udowodnić. Zupełnie nieświadomie, nie zdając sobie z tego sprawy tak kierujemy naszymi poczynaniami, aby wyszło na to, że jednak świat jest taki, za jaki go mamy.

Weźmy dla przykładu pracę. Okolica, w której mieszkam, zaczęła słynąć z tego, że ciężko tu dostać pracę. Uwierzyłam w to, wobec czego nadszedł czas, by sobie to udowodnić. Gdy szukałam pracy na stronach internetowych, „przypadkiem” wpisywałam nazwę stanowiska z błędem, wobec czego nie wyskakiwały mi żadne ogłoszenia. Zajęło mi miesiąc odkrycie tej literówki. Ktoś pomyśli: „Miesiąc??? Czy ta kobieta jest idiotką?” Nie, nie jestem idiotką, mam natomiast silną potrzebę udowodnienia sobie tego, w co wierzę – w tym przypadku, że znalezienie pracy w moim zawodzie jest praktycznie niemożliwe.

Gdy już zaczęłam wysyłać swoje CV do różnych firm i instytucji, zaczęły się dziać inne „przypadkowe” zdarzenia. Do mojego CV „przypadkiem” wkradł się błąd w numerze telefonu, pod którym należy się ze mną kontaktować. Więc na setki wysłanych CV nikt do mnie nie oddzwonił. Gdy już poprawiłam ten błąd, to zaczęły się spotkania z przyszłymi pracodawcami. Na jedną rozmowę kwalifikacyjną starałam się ubrać szczególnie elegancko. Przez „przypadek” sięgając po eleganckie spodnie, wyciągnęłam z szafy dżinsy. Nie zauważyłam pomyłki i tak właśnie w dżinsach i eleganckiej marynarce wyszłam w domu. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy na tej rozmowie powiedziano mi, że praca, o którą przyszłam się starać, wymaga profesjonalizmu, którego na pewno nie ma w moim stroju. Na innej rozmowie paplałam jak trzpiotka o rzeczach nieistotnych i nie na temat. Miałam wtedy świadomość, że ta rozmowa nie przebiega w sposób, w jaki przebiegać powinna, ale... nie mogłam się powstrzymać... „przypadkiem” zapewne. Dzięki tym i kilku innym zdarzeniom uzyskałam to, co chciałam – potwierdziłam moje przekonanie, że ciężko jest dostać pracę. Dzięki moim własnym działaniom uzyskałam niepodważalne na to dowody: gdy wysłałam setki CV to i tak nikt na nie nie odpowiedział, a gdy już uda mi się umówić na rozmowę kwalifikacyjną, to i tak nikt mnie nie chce zatrudnić. To, jak bardzo fałszywe jest to przekonanie i jak sama doprowadziłam do tego, by sobie je udowodnić, zrozumiałam dopiero po długim czasie.

W tym momencie nie chcę się wypowiadać na temat, czy prace, o które się starałam, były dla mnie najlepszym rozwiązaniem, czy były tym, czego na prawdę chcę. Chcę tylko pokazać, że to nie był „los” ani „fatum” ani nawet „pech” – to byłam po prostu ja. To ja zasabotowałam samą siebie. To moje działania spowodowały, że otrzymałam to, co otrzymałam. Nic nie było mi odgórnie dane – na wszystko sama zapracowałam. Teraz z perspektywy czasu zaśmiewam się z tego i mam świadomość tego, że te przygody nadają się na scenariusz dobrej komedii. Ale wtedy... wtedy to był okrutny świat, w którym ciężko znaleźć pracę.

Dużo łatwiej jest nam zobaczyć samosabotujące działania u innych. Jest nam już zupełnie łatwo, gdy ci inni udowadniają sobie prawdy, w które my nie wierzymy, które są dla nas oczywistymi ograniczeniami. Ale ilu z naszych własnych ograniczeń nie potrafimy dostrzec? Ile z naszych własnych nieuświadomionych, ale destrukcyjnych działań nazywamy „przypadkiem”?

Jedna z moich znajomych miała głęboko zakorzenione przekonanie, że coś jest z nią nie tak i że właśnie z tego powodu nie może sobie znaleźć partnera. O jej sabotowaniu siebie przekonałam się, gdy tylko zobaczyłam, w co się ubrała podczas przypadkowego spotkania na dyskotece. Oczywiście, że gust jest rzeczą względną – ale też właśnie gust jest tym, co ma wpływ na to, jak prezentujemy się na zewnątrz. Czy mamy taki, a nie inny gust „przypadkiem”, czy może specyficznego gustu używamy, żeby sobie coś udowodnić. Gust jest rzeczą zmienną – co więc go kształtuje? Moim zdaniem gust kształtuje nasza potrzeba, by coś sobie udowodnić. Gdy nakładamy seksowne ubrania, mamy świadomość, że płeć przeciwna będzie się za nami oglądać. Gdy nakładamy worek po ziemniakach, też możemy oczekiwać konkretnej reakcji. Gdy ubieramy się w seksowne ciuszki, a jednak otoczenie zdaje się tego nie dostrzegać, to może wcale seksownie się nie ubraliśmy. A to, co nam się wydaje seksowne, wcale takim nie jest. Może wydawało nam się seksowne po to, by uzyskać jakiś efekt. Za ową koleżanką oglądali się wszyscy z dość wymownym wyrazem twarzy zatytułowanym „dziwaczka”. Po tylu spojrzeniach bardzo łatwo jest upewnić się, że „coś jest ze mną nie tak” i jako dowód podać, że: „gdziekolwiek pójdę, ludzie patrzą na mnie, jak bym była dziwna”. Nawet i ja potwierdzam, że gdziekolwiek poszła, ludzie tak o niej myśleli, nawet ja tak myślałam o jej stroju. Takie błędne koło. Ale czy nie można było tego zmienić wkładając inne ubrania? Gdy w końcu jakiś mężczyzna zaczynał rozmowę z tą koleżanką, ona tak bardzo się starała wywrzeć pozytywne wrażenie, pokazać się jako osoba inteligentna, że najczęściej stawała się „inteligentnie uszczypliwa” i ironiczna, co w konsekwencji odstraszało już coraz mniej zainteresowanego mężczyznę. Ostatecznie koleżanka otrzymywała upragnione odrzucenie i potwierdzenie, że coś jest z nią nie tak.

Inna z moich znajomych ma odwieczny problem z dotrzymaniem terminów zleceń, a także z tym, że jak się zaczyna walić, to wszystko na raz. Jako powód podaje zazwyczaj niewystarczające umiejętności, a także nierealność terminów i problemy osobiste. A jak wygląda jej rzeczywistość? Im bliżej końcowego terminu, tym więcej rozpraszających czynników sobie wynajduje. Czasami wybiera pójście na imprezę zamiast pracy. Wraca późno, kładzie się spać na godzinkę, wstaje nieprzytomna i siedzi nad projektem przez kilka godzin dziwiąc się, dlaczego praca jej nie idzie. Gdy praca jej nie wychodzi, gdy sypią się groźby ze strony pracodawcy, czuję się sfrustrowana i potrzebuje wsparcia ze strony swojego partnera. Zupełnie bez humoru, w destrukcyjnym nastroju, zaczepia więc partnera, w jej opinii szukając wsparcia – z perspektywy szukając zaczepki. Efektem tego koleżanka jest jeszcze bardziej sfrustrowana i zupełnie rozproszona problemem z partnerem i właśnie wtedy przypomina sobie, że musi popracować. Zasiada więc do pracy, ta praca „przypadkiem” jej nie wychodzi. A ponieważ wyznaje zasadę, że związek jest ważniejszy niż pieniądze, powraca do partnera starając się ratować związek. Po czym tak zmęczona, sfrustrowana, załamana, niezrozumiana przypomina sobie że miała gdzieś jechać, zasiada więc za kierownicą samochodu i przypadkiem wjeżdża na stojący na środku drogi pustak, który z łatwością by ominęła, gdyby była mniej zmęczona i bardziej skupiona na prowadzeniu samochodu. Końcowym efektem jest zerwanie zlecenia – i w konsekwencji kłopoty finansowe, zakończony związek – i depresja, a także auto do naprawy. I czy to „los” ją tak doświadczył? Czy może jednak wszystko, co jej się przytrafiło, było konsekwencją podjętych przez nią decyzji? Dodam tylko, że te „przypadkowe” wydarzenia udowodniły jej wszystkie opinie o świecie, pracy, pieniądzach i mężczyznach, które potrzebowała sobie udowodnić.

Często, gdy zauważamy nasze ograniczenia i ograniczające myśli o świecie, staramy się je zmienić i zastąpić innymi, mniej limitującymi opiniami. Czasem bywa tak, że gdy już prawie zaczynamy wierzyć w te nowe opinie, przytrafia się nam coś, co bardzo dobitnie potwierdza te stare myśli. To nie przydarza się nam – lub nie dostarczamy sobie tego – po to, by się zdołować, zamknąć w sobie i ostatecznie uwierzyć, że świat jest okrutny. To przydarza się nam po to, by nas wzmocnić, by dodać nam motywacji i siły, by się temu nie dać. Najważniejszą rzeczą jest zrozumieć, że nie jesteśmy karani ani doświadczani przez okrutny wszechświat. Większość z naszych teraźniejszych zdarzeń sami sobie wykreowaliśmy. Do teraźniejszości doprowadziły nas nasze przeszłe decyzje i potrzeby. Dziś podejmujemy decyzje, które kształtują naszą przyszłość. Nie jesteśmy idiotami i nie podejmujemy świadomie i z intencją tych sabotujących decyzji. Krok po kroczku, decyzja po decyzji dodajemy do puli decyzji te, które mają nas doprowadzić tam, gdzie wskazują nasze przekonania, gdzie tkwi nasze przekonanie.

Co sobie ostatnio udowodniłeś? W czym się upewniłeś? Co pokazuje ci świat? Czy potrafisz dostrzec, jak sam ten świat kształtujesz? Czy dostrzegasz, że inni, żyjący w tym samym świecie, oddychający tym samym powietrzem udowadniają sobie inne prawdy, często zupełnie przeciwne do Twoich? Co myślisz o świecie? O pieniądzach? Mężczyznach? Kobietach? Pracy? Co myślisz o sobie? Jakie prawdy o tobie udowadniają Ci inni? I pamiętaj, proszę, że to, jak myślą o tobie inni, jest konsekwencją tego, jak wybierasz się prezentować, jest konsekwencją twoich działań. A to, jak się prezentujesz, dyktowane jest nieuświadomioną jeszcze potrzebą, by inni udowodnili ci to, w co wierzysz o sobie. Czyli inni pokazują ci to, w co nieświadomie wierzysz na swój temat.